sobota, 16 lipca 2016

Dzień drugi - Sarajewo

Rano jemy w hotelu śniadanko i kierujemy się w stronę granicy z Chorwacją. Mamy do pokonania ok. 400 km. Za chwilę okazuje się, że mamy w nawigacji super aktualne mapy Europy, jednak bez BiH, Czarnogóry i Chorwacji (Roman, zabije Cię). Wykupiony pakiet internetowy w t-mobile również nie obejmuje BiH a zakupiona mapa papierowa została w domu. Czeka nas więc jazda na czuja.
Klimatyzacja działa na pełnych obrotach, bo na zewnątrz upał 38 st. Granicę przekraczamy bez problemów, następnie przejeżdżamy kawałek Chorwacji, aby w końcu znaleźć się w Republice Serbskie, jednym z dwóch głównych regionów BiH. W mijanych miastach powiewają flagi Serbii, drogowskazy w dwóch językach: po chorwacku i cyrylicą po serbsku. Wszędzie ślady wojny: zniszczone, opustoszałe budynki, niedokończone budowle.
Tankujemy. Miła niespodzianka: benzyna po 1.80 marek, łatwy też przelicznik: 1E to 2 KM, czyli 1 KM to 2 zł. Lubimy ten kraj.
Na razie płasko, ale w tle rysują się już góry. Jedziemy powoli aby nie dać zarobić policji. Do Sarajewa dojeżdżamy ok. 15.
Pod wskazanym adresem drzwi zamknięte, zero informacji, że jest tu jakiś hotel. Zabieram się za dzwonienie na podany numer tel, całe szczęście, że ktoś nas dostrzegł z okna i wyszedł po nas.
Szybka kąpiel, zmiana ubrań i idziemy w miasto. Do Bascarsija mamy parę kroków. Centrum miasta to targowisko z wąskimi uliczkami, przy których znajdują się stragany z pamątkami, liczne kafejki i restauracje. W powietrzu roznosi się aromat z fajek wodnych.

 

Robimy zdjęcia pod Sebijem, pijemy kawę po boszniacku (fusiasta, gotowana w tygielkach, podawana ze szklanką wody i słodką kostką galaretki)...



 ... odwiedzamy meczet Gazi Husrev-Bega, gdzie na dziedzińcu obmywamy się, jak prawdziwi muzułmanie w serdwan (studni). Spoczywamy na dziedzińcu na dłużej, w cieniu drzew, zastanawiając się nad losem muzułmanek. Typowy ubiór przeciętnej kobiety w 38 st upale to spodnie, suknia do kostek, sweter lub płaszcz, chusta lub szal (hidżab?) zakrywająca szczelnie szyję i włosy.

  


Trochę włóczymy się po okolicy, wszystko jest dla nas egzotyczne.

 
























Zaliczamy jeszcze Katedrę Serca Jezusowego, gdzie robię Dorocie zdjęcie z Janem Pawłem, niestety jest już za późno, żeby wejść do środka.

 

Obiadokolację jemy we wcześniej wyznaczonym miejscu - próbujemy cevapici, specjału kuchni bałkańskiej, czyli pity i kiełbasek z mieszanego mięsa, pieczonych na grilu. Do tego kefir. Oceniamy to średnio: za suche i odbija się potem cebulą.

Z mieszkania mamy widok na most łaciński, przy którym zginął arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Gwar z ulicy nie pozwala długo zasnąć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz