sobota, 16 lipca 2016

Dzień pierwszy - Mohacz

W końcu wyruszamy. Cel na pierwszy dzień to Mohacz, położony nad Dunajem tuż przy samej granicy z Serbią i Chorwacją, jedno z najstarszych miast na Węgrzech i miejsce słynnej bitwy z Turkami, sromotnie przegranej przez Węgrów. Wybieramy trasę przez Żylinę, Bratysławę i Budapeszt. Do przejechania ok 700 km. Po stronie polskiej ostatnie tankowanie i kupujemy miesięczną winietę na Słowację (80 zł więc trochę przepłacamy bo po słowackiej stronie byłoby 14 E).
Od Żyliny do samego Mohacza pędzimy prawie cały czas autostradą, robiąc kilka krótkich przystanków na fajkę i siku.
Na granicy węgierskiej kolejna winietka (17 E). Benzynę planuję tankować dopiero na Węgrzech, bo na Słowacji wysokie ceny (5.5 E/l) i tu pierwsza niespodzianka - na Węgrzech paliwo nie jest wcale tańsze. W Budapeszcie lekko gubimy trasę z uwagi na remont. Na główną nawigację nie ma co liczyć, bo ona już od stu kilometrów każe zawracać. Wyprowadza nas komórka.
O 19 dojeżdżamy do Mohacza. Szybki prysznic i lecimy jeszcze coś zobaczyć. Króciutki deptak w centrum i promenada nad Dunajem to główne atrakcje. Pomnika Polaków poległych w bitwie pod Mohaczem w 1526 już nie szukamy bo późno
Na kolację wybieramy knajpę nad rzeką. Decydujemy się skorzystać z rekomendacji kelnera o wyglądzie cygana (szczerze mówiąc nie rozumieliśmy co poleca ale lubimy niespodzianki). Potrawa okazała się dosyć ciekawa: micha gotowanej na ostro kapusty, na tym coś w rodzaju gołąbka z kapustą, kawałek mięsa i kawałek kiełbasy z osła lub konia (nie było jak ustalić - Dorota na wszelki wypadek nie jadła tego). Umówiliśmy się na płatność w E, jednak błędem było nie sprawdzenie przelicznika E do forinta. Jak się później okazało Cygan policzył nam po tak zbójeckim kursie, że zamiast 12 E zapłaciliśmy 19 E, nie licząc napiwku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz