czwartek, 21 lipca 2016

Dzień dziesiąty - Cetynia i Kotor (i dzierwiąty)

Dzień dziewiąty spędzamy praktycznie cały czas na plaży, aby podgonić opalanie. Na uwagę zasługuje jedynie wizyta w przeuroczej knajpce Konoba Ribar przy starej drodze Bar-Ulczinj i w sporym oddaleniu od Czarnogórskiego zgiełku. Sielski klimat, taras otoczony winną latoroślą i krzewami kiwi, widok na adriatyk i pobliski Bar nie do podrobienia.







 Na dzień dziesiąty mamy dosyć hardkorowy plan. Chcemy zobaczyć Czarnogórę nie tylko tą nadmorską ale i tą, znajdującą się przynajmniej trochę na uboczu od turystycznych szlaków. W pierwotnej wersji mamy zamiar zaliczyć Podgoricę, Monastyr Ostrog, Cetynię (dawną stolicę) a następnie poprzez masyw Lovcen zjechać do Kotoru. Robimy jednak kalkulację i okazuje się, że nie jest to do zrobienia w ciągu jednego dnia. Z konieczności rezygnujemy z Monastyru Ostrog - być może będzie to pretekst do kolejnego przyjazdu w przyszłości.
Do Cetynii jest bliżej przez Budvę, ale tak szczerze mówiąc mam już powoli dosyć tej głównej trasy wzdłuż Adriatyku, gdzie wiecznie są korki i którą już zdążyłem przejechać kilka razy. Dorota z kolei nie daje się namówić na górską drogę z Viprazar do Cetynii, którą widać na mapie dopiero przy maksymalnym powiększeniu. Wybieramy trasę kompromisową, czyli właśnie przez Podgoricę.
W Cetynii spacerujemy trochę deptakiem, pijemy kawkę, zaliczamy pobieżnie podstawowe zabytki. Ponieważ trochę czas nas goni (i szkoda nam też 6E na wejście do muzeum) z bólem odpuszczamy największy zabytek Czarnogóry, czyli stół bilardowy, sprowadzony w XIX w z Europy  a następnie podobno wytargany na osiołku dla największego władcy Czarnogóry Piotra II Petrowicia-Niegosza.





Następnie wjeżdżamy do parku narodowego Lovćen. Naszym celem jest mauzoleum wspomnianego wcześniej władyki. Przy okazji chcemy też kupić specjalności tego regionu: szynkę Pršut i krowi ser.
Cetynia leży na wysokości ok. 400 m a mauzoleum znajduje się na wysokości 1650 m (Jezerski vrh) czyli mamy do pokonania różnicę poziomów ponad 1200 m. Mam obawy, czy opelek podoła, ale daje radę. Późnym popołudniem jesteśmy prawie u celu. Jeszcze trzeba pokonać tylko 450 schodów w wykutym w skale tunelu. Robimy to z kilkoma przerwami na złapanie oddechu. Ze szczytu wspaniały widok na Jezioro Szkoderskie i większość wybrzeża Czarnogórskiego.
Do Kotoru zjeżdżamy słynnymi "agrafkami". Widoki zapierają dech w piersiach - opisy nie były przesadzone. Mamy jak na dłoni całą Bokę Kotorską. Przy pomocy mapy ustalamy nazwy miejscowości i wysp. Jest dosyć duży ruch, ale droga od strony przepaści jest odgrodzona kamiennymi murkami, więc Dorota jest spokojniejsza.
Kotor robi dużo lepsze wrażenie niż Budva. Jest tu co zwiedzać, a miasto ma swój dostojny klimat. Duże wrażenie robi twierdza Św. Jana, widząc ją z dołu, niektórzy uczestnicy wycieczki niestety odmawiają wyjścia. Robi się zresztą wieczór, więc trzeba wracać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz